No cóż. Wydałam 30 zł, by obejrzeć ten film w 3D. Prometeusz to piękny obrazek, którego wygenerowanie przyniosło wspaniałe efekty wizualne. I to tyle jeśli chodzi o plusy. Jako kolejny obraz należący do serii zapoczątkowanej w 1979 r. przez Obcego – ósmy pasażer Nostromo również w reżyserii Ridleya Scotta (kolejne filmy z serii reżyserowane były przez innych twórców m.in. Jamesa Camerona, czy Davida Fintchera), przyciągnął przede wszystkim widzów, którzy już z serią mieli coś wspólnego. Pytanie, czy nie wyjdą oni z kina rozczarowani i będą czekać na kolejne części?

Fabuła

Wnętrze statku kosmicznego, niebo, ziemia, kostiumy, czy chociażby inżynier – wszystkie te elementy są naprawdę piękne. Szczegółowość, sugestywność wizji, zdjęcia Dariusza Wolskiego. Można się nad tym rozpływać przez długi czas. Ale … czy nie jest to „piękno” jak w obrazach akademików, będące jedynie poprawnością formy, która jest symptomem ograniczenia twórczej ekspresji. Porównując Prometeusza z Obcym z 1979 r. (!) przede wszystkim uderza nas kompletny brak scenariusza. Na domiar złego niektóre sceny zostały wprost skopiowane z pierwszego filmu z serii (poszukiwanie źródła sygnału, dylemat, czy wpuszczać jednego z członków załogi, który został zainfekowany, atak „węża” na twarz). Jak można być aż tak leniwym! Ridley wstydź się. Niestety Scott zainkasuje za film sporą premię i żadnymi głosami krytyki nie będzie się przejmował.

Wątki poruszone w filmie nie łączą się ze sobą, nie łączą się nawet w wątki. Dialogi pozwalają dojrzeć ich zarysy, ale to dodatkowo powoduje niesmak, kiedy widzimy nieudany zamysł reżysera. Tytułem przykładu można wymienić relację ojciec – córka między Meredith Vickers a Peterem Weylandem. Większość postaci jest mało wyrazista lub kompletnie niepotrzebna. Wydaje się, że po prostu nie wypadało zabierać na taką eskapadę trójki ludzi stąd całe to towarzystwo, bo dla rozwoju filmu nie byli oni niezbędni. Gwoździem do trumny jest jednak tzw. przesłanie, czyli tłumacząc pseudofilozofia. Kiedy różne postacie raz po raz powtarzają, iż chcą poznać swoich stwórców i ta chęć zaprowadziła ich w przestrzeń kosmiczną ciężko mi się robi na żołądku. Oczywiście pytanie o genezę człowieka jest jak najbardziej ważne zarówno z religijnego, jak i filozoficznego punktu widzenia (choć obecnie w filozofii inne tematy są „modniejsze”), jednak wypowiedzenie trzech banalnych zdań naprawdę nie robi dobrze temu filmowi.

Kobieta w fabule

… miała być w zamiarze twórców nosicielką wiary i chęci poznawczej. Nie wiadomo z jakich przyczyn zdecydowano się na użycie w tym celu krzyżyka na jej szyi – może dlatego, że mimo całej tej globalizacji nadal pozostajemy (twórcy, odbiorcy, cywilizacja), białymi chrześcijanami. Nosząca w swoim łonie załążek obcego dr Elizabeth Shaw jest (czy raczej miała być) główną postacią tego filmu.

Dla mnie zastanawiające jest, czy przy całej swej wrażliwości nie miała żadnych oporów przed usunięciem z siebie rodzącego się życia. Ten krzyżyk i autoaborcja w jednym to wyjątkowo niespójna mieszanka. Zwłaszcza, że tuż przed zajściem w niecodzienną ciążę popłakała się z powodu swojej bezpłodności. Ta uwaga nie do końca na serio pokazuje jednak to co w tej postaci jest najbardziej symptomatyczne – nie rozumiemy o co jej chodzi. Postać zarysowana początkowo jako bardzo wrażliwa osoba, która chce ratować zagrożonego kolegę, nie do końca racjonalna – potem gdy odkrywa w sobie obcego w szaleńczym tempie i z żelazną logiką radzi sobie z problemem. Jest naukowcem, który chce poznać. Jak na poważnego badacza jej tezy i poglądy są jednak wyjątkowo naiwne i miałkie. Niestety dotyczy to również pozostałych postaci z wyjątkiem może Davida.

Przy Ripley w Obcym Elizabeth wypada bardzo kiepsko. Ripley była wyrazistą zdecydowaną, zdroworozsądkową kobietą, która przejęła w odpowiednim momencie dowodzenie. Zawsze kierowała się bezpieczeństwem całej załogi, żelazną logiką i umiała się stawiać. Dr Shaw jest jakby histeryczna, niezdecydowana i naiwna jednocześnie. Podlotek zatopiony w marzeniach.

Na koniec

Prometeusz jest przykładem na to, że obecnie bardzo dobrze sprzedają się przede wszystkim graficzne popisy, które mogłyby zostać doczepione do dowolnego filmu dowolnego reżysera. Jeżeli znajdują się chętni na takie kino, tym bardziej fani obrazu stanowią oni podporę dla takiego właśnie kierunku w kinie rozrywkowym. Kompletnie ignorującym scenariusz, kreację postaci, rozrywkę wykraczającą poza grafikę.